Wczorajsze imieniny, przypomniały mi o starym powiedzeniu.Mieszkający w mieście tracą te przygody masowej pajęczej emigracji i uroki anielsko fruwających pajęczynowych nici. Ale taka prawda. A wraz z końcem lotów białych nitek, koniec złotej jesieni. I jesień kojarzy mi się wtedy: -z nietaktownością; - z definitywnym końcem lata; -z parasolem; -z deszczem; -z zapachem palonych liści; -z kałużami; -z kraczącymi wronami; -z zimnem (który ma o tyle swoją większą moc straszaka, że kontrastuje z właśnie skończonym latem); -z nieprzewidywalnością; -z chandrą; -z katarem; -z brakiem światła; -z szarością; -z wiatrem...
Skąd takie złe skojarzenia? Chyba zbyt roszczeniowo podchodzę do pogody i natury. Wszak w naturze zawsze jest harmonia i wszystko ma swój głęboki sens. Jesień to pora roku bardzo domowa, wołająca wszystkich domowników do powrotu z gór, plaż jezior, łąk i lasów. Bo na szczęście jest wrzos, są liście wielobarwne, jest zupa dyniowa w garnku, konfitury i nalewki z letnich zbiorów w szafie, grzyby suszące się, korale z jarzębiny, bukiet z liści i kasztany porozrzucane po domu w różnych miejscach. Te elementy pięknej jesieni, które można zatrzymać w domu. Pora roku mająca na celu powrót do ogniska domowego. Tym bardziej, że ma do tego wspaniałe środki.