Każdego dnia 30 minut.
Na poszukiwania. Wertowania. Wyobrażania. Mierzenia. Porównywania.
We wtorek optuję za rustykalnym spokojem, pełnym piasku i kawy z mlekiem, drewnem i kamieniem, lnem, bawełną i wszystkim co naturalne. Z nutką maliny gdzieniegdzie. Za kuchnią, gdzie staną tegoroczne smażone konfitury, ścianami zapełnionymi drewnianymi ramkami i starymi zegarami, skrzypiącą podłogą, a w rogu zdobyty w tym roku na Suwałkach- kołowrotek.
W środę w samochodzie puściłam na parę minut Madredeus. Skupienie na prowadzeniu, zamieniło się na innym skupieniu: marzenia o nastroju iście portugalskim. Ocean, wino, oliwki, fado… A więc: biel, błękit, azulejos, słońce, zdjęcia z Lizbony (koniecznie z tym niebem!), a przy tym trochę ciężkości kolonialnej kontrastująca z jasnością ścian.
Czwartek: apetyt na kolory. A może wrócić do szaleństw z Akademickiej? Dużo kontrastu, żywych barw, artystyczny nieład, intensywnie kolorowa podłoga, dużo światła, staroci i starych plakatów na ścianie?

Chłodny piątek: intryguje mnie napotkany nowoczesny klosz… Więc może trochę postnie (bo piątek)- minimalizm? Łatwość sprzątania i ład pociągają, konkretne kolory, funkcjonalność, sprzyjająca skupieniu surowość, magia prostych dużych dodatków… Ale coś zgrzyta… To nie wyraża naszych dusz.
Sobota, niedziela: Fotel U. Ot tak sobie przypomniałam. Bardzo go lubię. Więc mam ochotę zaprosić królową elegantkę do domu- przepych królewski, nasycone barwy,szlachetność, złoto i złocenia, purpura, wiśnia, jagoda, rubin, fiolet, kryształy barwione, poduchy, jedwab… Skomplikowane kształty, bogactwo tkanin, tapicerowane fotele i sofy, wyszukane naczynia….
I wracam do poniedziałku…
Ale czy?
Dobrze, że każdego dnia jest te 5-6 godzin.
Na przespanie się z wyobraźnią.
Decyzja dojrzewa. A budowa się kończy.